Mity naukowe, czyli o tym, jak powstają i jak walczyć z własną naiwnością

By Bartek Czekała | Nauka i przyswajanie wiedzy

Jak powstają mity naukowe i nie tylko, i jak walczyć z własną naiwnością

Wiele z moich artykułów powstaje w dość prosty sposób. Otrzymuję pytania od jednego z uczniów lub czytelników i staram się je jak najdokładniej omówić. Ten artykuł jest jednym z tych, które należą do odmiennej kategorii. Powstał on mianowicie z potrzeby serca, żeby rzucić trochę światła na mechanizmy, które, przynajmniej częściowo, wytłumaczą, dlaczego jesteśmy tak łatwowierni i łatwo wierzymy w różnego rodzaju naukowe bzdury.

Mój dziadek świętej pamięci zwykł mówić, że, to, że ludzie pie**lą głupoty jest w porządku, ale fatalnie jest, gdy robią to z pełnym przekonaniem.

Tym samym, mam nadzieję, że poniższa lista stanie się dla wielu swoistym przybornikiem mentalnym, który będzie można wykorzystać do poprawy sposobu naszego rozumowania. i uodpornienia się na różnego rodzaju manipulacje informacyjne.


Co leży u podłoża naszej naiwności


Psycholodzy ewolucyjni dość często powtarzają, że Homo Sapiens, to urodzeni frajerzy, a ufność jest zakorzeniona głęboka w naszym DNA. Nasz rozwój i ekspansję na cały świat zawdzięczamy naszej kulturze oraz tworzeniu społeczności, w których sukces ogółu był zależny od prawie każdej jednostki. U podwalin tego sukcesu znajdziemy bez cienia wątpliwości przepływ informacji. Jeśli Ernest powiedział, że zjadł grzyba, po którym dostał rozwolnienia, to reszta społeczności wierzyła mu na słowo.

Niestety, tamte czasy to zamierzchła przeszłość. Wraz z erą nieograniczonego i nieskrępowanego przepływu informacji pojawiła się nowa zagwozdka — w co wierzyć, a jakie informacje odrzucić?

Pytanie to, mimo że wydaje się potencjalnie błahe, jest śmiertelnie poważne. Sposób, w jaki filtrujemy informację może przesądzić zarówno o naszym zdrowiu, finansach, jak i szeroko pojętym dobrobycie.

Zanim dowiemy się jednak, jak walczyć z naszą wrodzoną naiwnością, warto rzucić okiem na to, jak bardzo łatwowierni jesteśmy. A uwierz mi, jesteśmy i to jeszcze jak! Mimo że większość osób zapytana bezpośrednio temu zaprzeczy, fakty zdają się mówić, co innego.


Naiwność w Stanach Zjednoczonych


mity naukowe


W 2018 roku, raport AARP ujawnił, że 20 milionów Amerykanów uczestniczyło w programach MLM (multi-level marketing), a więc marketingu wielopoziomowego. Połowa z nich straciła pieniądze, a 1/3 miała o tyle szczęście, że po prostu nic nie zarobiła.

Firmy zajmujące się MLM, to oczywiście w większości przypadków piramidy finansowe, gdzie jedna osoba wciąga do firmy inne osoby, które na nią zarabiają, promując produkty, najczęściej wątpliwej jakości. Na pewno kojarzysz firmy pokroju Amway (środki czystości) lub FM Group (kosmetyki) - to świetne przykłady szemranych firm MLM, choć obie twierdzą, że piramidą nie są. Niech im będzie. W Polsce rzekomo w procederze tym uczestniczył 1 milion naszych rodaków.

Ale wróćmy do Stanów. Nie tak dawno, w The New York Time pojawił się artykuł, który szacował, że około 41% Amerykanów wierzy we wróżbitów. Branża ta rośnie, jak cukrzyk na pączkach i w 2018 roku jej wartość przekroczyła 2 miliardy dolarów!


Naiwność w Polsce


Ciężko o jakieś lepsze statystyki dotyczące tego zjawiska w Polsce. Niemniej, forsal.pl przytacza, że:

„Polacy są bardziej podatni od Amerykanów na przekaz reklamowy. Za nieprawdziwą uznaje reklamę 58 proc. z nas – tak przynajmniej wynika z badania „Stosunek Polaków do reklam” przeprowadzonego przez Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi dla serwisu PoZnajomosci.pl.” (a według amerykańskiej firmy badawczej Lab42 reklamie nie wierzy aż 76 proc. amerykańskich konsumentów).
"Jednocześnie z raportu European Trusted Brands z 2010 r. wynika, że Polacy należą do najbardziej ufających wiadomościom narodów Europy. Informacjom podanym w internecie ufało 72 proc. ankietowanych, przy średniej europejskiej 49 proc."

Masakra. Przy okazji, nie dość, że nie warto wierzyć większości wiadomości, to polecam również ich nie czytać, żeby zaoszczędzić mnóstwo czasu i ocalić swoje zdrowie psychiczne!

Przeczytaj więcej:

Jak powstają mity naukowe - 11 mechanizmów, które się do tego przyczynia


Zanim przejdziemy do opisu mechanizmów, warto wspomnieć, że zdrowo pojęta nieufność, czy też krytyczne myślenie nie jest darem z niebios, lecz jedną z wielu umiejętności, które można kształtować. 

Oczywiście, cecha ta naturalnie przejawia się u każdej osoby w różnym stopniu. Często jest ona wypadkową przebiegu dzieciństwa, wychowania oraz wczesnej edukacji. Niemniej niezależnie od miejsca, w którym zaczynasz swoją przygodę z krytycznym myśleniem, zawsze możesz udoskonalić tę umiejętność.

Dla mnie osobiście świetnym wskaźnikiem sukcesu w tej dziedzinie jest sięgnięcie pamięcią wiele lat wstecz i przypomnienie sobie, jakie bzdury brałem za pewnik i jak odbywał się mój proces rozumowania. Wstyd po prostu. Brr.


1. Brak krytycznego myślenia


jak nie dać się mitom naukowym


Krytyczne myślenie powinno być jednym z podstawowych systemów obronnych, które pomogą nam radzić sobie z nowymi informacjami. Szczególnie takimi, którą mogą w znaczący sposób oddziaływać na jakość naszego życia.

Niestety, jako ludzie jesteśmy dość ułomni i staramy się iść po linii najmniejszego oporu. Niby czytamy, ale nie analizujemy. Niby analizujemy, ale niezbyt dokładnie.

W sumie nie ma co się dziwić. Myślenie jest bardzo energochłonną czynnością, tym samym mózg, który wciąż uważa, że ilość dostępnego pożywienia jest ograniczona, bardzo niechętnie się jej oddaje

Co ciekawe, Dan Gilbert pokazał w arcyciekawej pracy z 1991 o nazwie, "How Mental Systems Believe," że nie jesteśmy naturalnymi sceptykami.

Przekładając to na język codzienny, możemy szczerze powiedzieć, że straszne z nas naiwniaki. Warto więc pracować nad wykształceniem tego nawyku. 

Krytyczne myślenie, jest umiejętnością, którą można trenować. 

Narzędzi, które ułatwiają krytyczne myślenie jest wiele, wiele z ich napotkasz dalej w artykule. W tym podpunkcie skupię się na jednej rzeczy.


Kontroluj źródła informacji

Istnieją dwa źródła informacji:
  • pierwotne
  • wtórne

Pierwotne źródła informacji tyczą się uprzednio ugruntowanych informacji naukowych z danej dziedziny lub też badań naukowych, eksperymentów, ankiet, itd.

Wtórne źródła informacji tyczą się jakiegokolwiek medium, które luźno nawiązuje do źródeł pierwotnych lub interpretuje je w jakiś sposób (wywiady, filmiki na YT, komentarze na mediach społecznościowych, itd.)

Zawsze priorytetyzuj pierwotne źródła informacji

Jeśli skupisz się na nieustannym pozyskiwaniu wiedzy z pierwotnych źródeł, możesz mieć pewność, że ogół Twojej wiedzy będzie wysokiej jakości.

Problem pojawia się, gdy próbujesz zdobyć dużą część swojej wiedzy ze źródeł z drugiej ręki. To zawsze oznacza — zawieszasz swoje prawo do posiadania jakiejkolwiek znaczącej opinii. Przykrym jest natomiast, że właśnie w ten sposób ludzie obecnie zdobywają wiedzę. Niewiele jest osób, które poświęcają czas i wysiłek, aby naprawdę dotrzeć do źródła.

Jest to świetnie widoczne na YT, gdzie często jedna osoba nagra filmik na podstawie swoich doświadczeń, jakkolwiek by nie były błędne, po czym jest kopiowana przez inne osoby. I tak zaraza dezinformacji się szerzy.

Przykład: Informacje o raku tarczycy na YouTube

W zeszłym roku (2019) podczas moich cotygodniowych łowów naukowych, znalazłem ciekawą pracę, która badała jakość dostępnych informacji na YouTube dotyczących raka tarczycy. Oto podsumowanie:

Podsumowując, nasze ustalenia ujawniły słabą jakość informacji dostarczanych przez filmy YouTube dotyczące raka tarczycy na podstawie wyników DISCERN i JAWA.

Szok, konsternacja, zaskoczenie, prawda?

Jeśli zastanawiałeś się kiedykolwiek, czemu moje artykuły są tak naszpikowane odniesieniami do badań naukowych, jak miejscowy koks trenbolonem, to już wiesz. Nie potrzebuję, żeby ktoś mi wierzył na słowo. Można szybko odnaleźć źródła moich opinii.

Nie ma źródła = nie ufam

A co jeśli czytasz jakąś opinię i nie widzisz źródła informacji? Odpowiedź jest prosta: albo olewasz, albo wyruszasz na misję weryfikacji tej informacji. Ja najczęściej tworzę fiszkę w ANKI z danym cytatem i komentarzem „do zweryfikowania".

Ciekawym przykładem tej zależności jest większość wiadomości. W wielu sytuacjach nikt nie jest w stanie zweryfikować, czy jest ona prawdziwa. Jeden z wielu powodów, dla których unikam ich, jak ognia. Tyczy się to szczególnie mediów mainstreamowych.

W 2004 r. Szeroko rozpowszechniono zdjęcie kandydata na prezydenta Johna Kerry'ego wraz z Jane Fondą podczas antywojennego protestu. Weterani szaleli z wściekłości, ale koniec końców okazało się, że był to fotomontaż. Kolejny szok, konsternacja i zdziwienie.

Innym ironicznym przykładem jest cytat z artykułu „Polak – bardzo nieufny i równie łatwowierny":

"Choć prawie dwie trzecie Polaków deklaruje się jako nieufni, coraz więcej daje się naciągać na sztuczki manipulatorów, hochsztaplerów i oszustów."

Skąd te 2/3 się wzięły? Jak zbierane były te dane i jaką metodologią? A co to, kogo obchodzi!

W tym przypadku jest to, oczywiście niewinna statystyka, więc rzeczywiście jest ona nieważna. Sam, ilekroć przytaczam jakąkolwiek liczbę tego rodzaju pamiętam, że jest to tylko przybliżenie, nawet jeśli dysponuje źródłem.


2. Brak wiedzy oraz niezdolność akumulacji informacji


Wiedza, którą udało Ci się zgromadzić do tej pory jest swoistą matrycą, do której możesz przykładać różnego rodzaju informacje, aby ocenić, w granicach tej wiedzy, czy dana informacja jest prawdziwa lub nie. Im większą wiedzę zgromadzisz, tym skuteczniejsza będzie Twoja umiejętność oceniania informacji.

Natomiast, jeśli przyrównasz pewien element do pustki, to wszystko wydaje się prawdopodobne. 

Weźmy mnie jako przykład. Nie wiem nic o koszykówce. Jeśli powiesz mi, że w 1987 mistrzostwo NBA wygrał Ruch Chorzów, to mogę grzecznościowo przytaknąć i jeśli ta informacja jest mi do czegoś potrzebna, sprawdzić to potem w domu, ale w momencie wysłuchania stwierdzenia, nie mam pojęcia, czy jest to prawda, czy nie.

Myślę, że nie ma w tym nic odkrywczego. Ciekawszym zagadnieniem wydaje mi się niezdolność do akumulacji informacji. Niewykluczone, że jestem uprzedzony ze względu na dziedzinę, którą się zajmuję, lecz moim zdaniem, właśnie to jest głównym problemem, który sprawia, że jesteśmy tacy łatwowierni.

W momencie, w którym posiadamy, choćby podstawowe systemy przyswajania informacji, nasza wiedza zaczyna się kumulować z czasem, co coraz bardziej sprzyja umiejętnemu filtrowaniu i ocenie informacji.

Przeczytaj więcej:

3. Przecenianie własnej wiedzy


Jak powstają mity naukowe


Nasza skłonność do przeceniania własnej wiedzy jest od dawna dobrze ugruntowana w psychologii. Istnieje wiele zjawisk, które opisują tę skłonność. Spośród ich wszystkich, wypada wspomnieć o dwóch najważniejszych.


(I) Efekt zbytniej pewności siebie

Efekt zbytniej pewności siebie (ang. overconfidence effect) polega na tym, że subiektywne zaufanie osoby do poprawności jej osądów jest znacznie większe niż obiektywna dokładność tych osądów, zwłaszcza gdy zaufanie te jest stosunkowo wysokie.

Nie jestem pewien, czy jest to zjawisko, zresztą, jak wiele opisanych w tym artykule, przed którym możemy się obronić. Każdy jest przekonany, że jeśli się czymś zajmuje, to jest w tym dobry. Przekonanie to ma oczywiście pewną podstawę, ponieważ osoba taka jest lepsza w tym aspekcie niż większość osób niezajmujących się daną dziedziną. Oczywiście, nie oznacza. to, że dana osoba ma obiektywnie dużą wiedzę z danej dziedziny.

Ja rozwiązuję ten kłopot w dość prosty sposób poprzez tzw. mapowanie. Ilekroć biorę się za daną dziedzinę wiedzy, tworzę mapę nauki, która obejmuje rozbudowaną listę zagadnień z danej dziedziny. Ilekroć natykam się na nowe zagadnienie, dopisuję je do tej listy. Gdy tylko znajdę trochę czasu, przerabiam te zagadnienia jedno po drugim.


(I) Efekt Dunninga-Krugera

Efekt ten jest już wiele lat temu przeniknął do świadomości społecznej. Występuje on tak powszechnie, że ciężko się temu dziwić!

Efekt Dunninga-Krugera, to zjawisko polegające na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie życia mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności w tej dziedzinie, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do zaniżania oceny swoich umiejętności - Wiki

Zawsze warto mieć w pamięci, że niewykonalne jest osiągnięcie pełnej świadomości tego, czego się nie wie. Każdy z nas dysponuje więc pewną garstką wiedzy, która wydaje nam się relatywnie duża. Daje nam to złudną pewność, że wiemy więcej niż w rzeczywistości. 

Jak z tym walczyć? Po pierwsze, warto mieć świadomość tego, że jesteśmy siłą rzeczy pod wpływem tego efektu. Po drugie, mapowanie, mapowanie. 

Powtórzę się - warto tworzyć zarys każdej dziedziny, którą chcemy opanować minimalnie dobrze. Jest to swoista lekcja pokory, ponieważ z miejsca pokazuje, ile jeszcze nauki przed nami.


4. Klątwa obeznania


Klątwa a właściwie efekt obeznania tudzież znajomości (ang. familiarity effect), polega na tym, że im częściej widzimy daną informację, tym bardziej wydaje nam się ona prawdziwa. Konsekwencją tego jest rodzące się przekonanie, że o danym zagadnieniu wiemy naprawdę wiele (patrz efekt Dunnig-Kruger'a).

Najłatwiejszym sposobem zrozumienia tego zjawiska jest zacytowanie słów Josepha Goebbelsa na temat tego, jak działa propaganda:

Kłam, kłam, a zawsze coś się przyklei.

Powyższy cytat tyczy się manipulacji, lecz świetnie pasuje również do modelu, który pokazuje, jak naiwnie i łatwo formujemy wnioski na temat różnych tematów. Weźmy na tapetę pierwszy przykład.


Proste badanie, które obnaża naszą ignorancję

W 2012 roku Sloman i Fernback przeprowadzili fascynujący eksperyment. W badaniu poprosili oni badanych ze Stanów Zjednoczonych o wyrażenie opinii dotyczących tematów takich jak:

  • Czy system zdrowia powinien być finansowany przed jedną instytucję?
  • Czy pensje nauczycieli powinny zależeć od wyników w nauczaniu?

Ankietowani zostali poproszeni o ocenienie swojej opinii w zależności od tego, jak bardzo zgadzali lub nie zgadzali się z daną opinią. Następnie zostali poproszeni o wyjaśnienie konsekwencji wdrożenia danego planu. Większość osób w tym miejscu momentalnie się zacięła. Gdy dano im możliwość ponownej oceny swojej pozycji na dany temat, z miejsca "złagodzili", to jak bardzo się zgadzają lub nie z daną propozycją.


Zaprojektuj swój własny eksperyment dotyczący klątwy obeznania

Badania naukowe są oczywiście nieocenionym źródłem informacji, ale często nie musimy nawet w nie zaglądać, żeby się o czymś przekonać. Sami możemy przeprowadzić prosty eksperyment.

Zadaj znajomemu lub znajomej pytania, które dotyczy zagadnienia, które przewija się regularnie w naszym życiu. Może być to dieta przykładowo. Jeśli spytasz się przykładowo, czy mięso jest zdrowe, lub czy sól jest niezdrowa, to uzyskasz z miejsca klasyczne odpowiedzi: sól i mięso są be.

Co ciekawe, jeśli spytasz się skąd ta pewność i czy dana osoba czytała sama prace naukowe, które dobitnie to pokazują, okaże się w 99,9%, że nie, ale "specjaliści" mówią. Większość specjalistów też tego nie robi, bo polega na innych specjalistach, ale co tam.

Jako ciekawostkę, polecam wymianę opinii, właśnie a propos soli, która odbyła się pod jednym z wywiadów ze mną na YouTube. Zostałem oskarżony o szerzenie kłamstw, bo przecież największe organizacje zdrowotne na świecie uważają, że sól jest be w jakiejkolwiek większej ilości. Jeśli interesują Cię szczegóły naukowe, rozwiń poniższą rozmowę. Osobę, która prezentuje odmienne stanowisko oznaczyłem, jako Pani X, żeby zachować jej anonimowość.

Dlaczego nawet duże ilości soli nie szkodzą zdrowym osobom

Pani X:  nie zgodzę się z tym, że nadmierne spożycie soli nie wpływa na wzrost ryzyka chorób sercowo-naczyniowych, wpływa i jest to wiedza powszechna, odsyłam do publikacji, jest mnóstwo dużych badań na ten temat. Stanowisko WHO - zalecane ograniczenie spożycia soli kuchennej do 5g/ dobę, promowanie nieprawdziwej wiedzy, że sól nie ma wpływu na nadciśnienie tętnicze wydaje się być szkodliwe.

Bartek (czyli ja): Jeśli chodzi o sól, to mamy do czynienia z małą próbką populacji, która źle reaguje na większą ilość soli, najprawdopodobniej ze względu na polimorfizmy genetyczne, które zostały już dość dobrze poznane, więc nie ma Pani racji. To natomiast, że WHO zajmuje jakąś pozycje nie ma nic wspólnego z tym, czy jest to prawda. Przypominam, że na przestrzeni lat, wiele organizacji tego typu twierdziło, że palenie jest zdrowe, tłuszcze typu trans są cacy albo, że tłuszcze nasycone są be, mimo że jedyne badania, w których to wykazano, to badania, w których tłuszcze nasycone były mieszane z węglowodanami (patrz cykl Randalla), co jest fatalnym błędem dietetycznym.

Jako fun fact wspomnie również, że American Diabetes Association zajęło 40 lat, żeby w swoich rekomendacjach napisać, że najlepszym sposobem kontrolowania cukrzycy jest wycięcie węglowodanów, co stało się w styczniu tego roku. Nie znaczy to, że wycięcie węglowodanów było złym pomysłem 10 lub 20 lat temu. Organizacje zmieniają swoje stanowiska bardzo wolno. Polski odpowiednik tego towarzystwa złożony z 80 profesorów wciąż uważa, że przy tym schorzeniu można jeść do 60% węglowodanów, byle złożonych. Innymi słowy, prawda wypływająca z badań naukowych jest wyznacznikiem samym w sobie, a nie stanowisko jednej czy drugiej instytucji.

A propos soli, mógłbym powklejać swoje badania, ale rzucam wyzwanie. Jeśli sól jest niezależnym czynnikiem promującym nadciśnienie, proszę o wrzucenie linków do badań, które Pani przeczytała, które: (I) nie są badaniami epidemiologicznymi i kohortowymi - nie ustalają one przyczynowości (II) są randomizowane (III) mają odpowiednią próbkę statystyczną.

Z chęcią przeczytam, bo pomimo bycia dietetykiem, sam takich badań nie widziałem. Widziałem natomiast takie, które potwierdzają, to co mówię. W danej próbce statystycznej mamy najczęściej do 10% osób, które wykazuje dużą responsywność na sól. Pozdrawiam i czekam na odpowiedź.

Pani X: No dobrze, przyjmuję wyzwanie i spróbuję (chociaż z pewnością nie jestem tak biegła w czytaniu, porównywaniu i analizowaniu badań jak Pan), także proszę śmiało wyrażać swoje wątpliwości, potraktuję to jako fajną zabawę, w której mogę się czegoś nauczyć - w tym wypadku czytania i analizowania publikacji. A więc co Pan powie na to: https://www.cochranelibrary.com/cdsr/doi/10.1002/14651858.CD004937.pub2/full

Bartek: po pierwsze - świetny dobór badania. Meta-analiza badań randomizowanych i większość oceniana według skali GRADE. To prawdopodobnie najlepsza meta-analiza, która wyszła w ciągu ostatniej dekady dotycząca soli. A teraz a propos uwag. Nie chce robić pełnej analizy, bo zajęłoby to dużo czasu i pisania, wiec ograniczę się do tematu spornego. 

Proszę zwrócić uwagę, że bez wchodzenia w metodologie badania widać wyraźnie, że lwią część pacjentów to "hypertensive patients" (pacjenci z nadciśnieniem). To u nich efekt ograniczenia soli jest bardzo widoczny. I tu nie ma się, z czym kłócić. Jedyne, co w takich badaniach można dodać, to u takiej grupy WSZYSTKO, co dobre wpłynie na ich ciśnienie. Jeśli zostawimy spożycie soli na wysokim poziomie, a zwiększymy spożycie magnezu - ciśnienie spadnie. Jeśli zwiększymy ruch - ciśnienie spadnie. Damy więcej warzyw - ciśnienie spadnie. Mówimy jednak o chorej populacji.

Proszę zwrócić uwagę na wahanie ciśnienia u "normotensive patients" (pacjenci z normalnym ciśnieniem). Wahania są w granicy błędu statystycznego. Pomijam również to, że wartość p-value różni się od grupy do grupy, co wyklucza wyciągnięcie jednoznacznych wniosków i jest wadą tego badania. 

Dodatkowo średnie ciśnienie początkowe "normotensive patients" wynosiło 127/77. 120/80 jest określane jako graniczne ciśnienie normatywne. Warto mieć więc w pamięci, że 127/77 jest nie normatywne, lecz powyżej normy. Tym samym, nawet normotensive patients, mieli lekko podwyższone ciśnienie, mimo że ograniczenie soli przyniosło prawie zerowe efekty

W schorowanej populacji na pewno ograniczenie soli pomaga. Jak wspominałem, głupotą jest natomiast zalecanie tego całej populacji, ponieważ nie ma to prawie żadnego wpływu na ich ciśnienie, co potwierdza choćby ta meta-analiza. Przy pacjentach normotensywnych ograniczenie soli zaczyna przy ilości mniej niż 2 g wpływać negatywnie między innymi na insulinoodporność i układ łaknienia.

Tutaj rozmowa się urwała. Odpowiedzi nigdy nie otrzymałem. To taki przedsmak wielu rzeczy, które funkcjonują jako prawdy objawione, lecz nie mają pokrycia w badaniach.


5. Stosowanie skrótów myślowych i anegdot


“Podążanie za konwencjonalną mądrością i poleganie na skrótach (myślowych) może być gorsze niż zupełny brak wiedzy.” - Ben Horowitz


Anegdoty i skróty myślowe mogą być fantastycznymi narzędziami, które umożliwiają nam zrozumieć dane zagadnienie. Jednocześnie, brak zrozumienia na temat tego, jak rzeczywiście działają sprawia, że stają się one równie niebezpieczne, co użyteczne.

Anegdoty i skróty myślowe są w swojej istocie uproszczeniem złożonego zjawiska. Chronią nas one przed ogromem skomplikowania danego zagadnienia, abyśmy byli w stanie, choć w przybliżeniu ogarnąć je rozumem.

Jak zawsze kłopot pojawia się w momencie, kiedy to uproszczenie próbujemy ekstrapolować do każdego możliwego scenariusza. W tym momencie dochodzi często do wysnucia błędnych wniosków oraz niepoprawnego zastosowania danego mechanizmu.


6. Odwoływanie się do autorytetów


Jak byłem mały, to ojciec często nazywał mnie nihilistą. Oczywiście, to ja śmiałem się ostatni, bo zupełnie nie rozumiałem, co to słowo znaczy. W moich oczach był, to więc zupełnie skompromisowany.

Gdy już dowiedziałem się, jaki jest wydźwięk tego słowa okazało się, że rzeczywiście, pewnym sensie, jestem nim. A gdy zakochałem się na dobre w nauce o pamięci, cecha ta przybrała niechęć do wszelakiej maści autorytetów, coachów, profesorów, itd.

Żebyśmy się rozumieli — uwielbiam mądrych ludzi i świat akademicki, ale tytuł naukowy ani oficjalne kwalifikacje nie są wyznacznikiem tego, czy ktoś ma racje. Na tym właśnie polega tzw. efekt autorytetu.

Czym jest efekt (odwoływania się do) autorytetu

Argumentum ad verecundiam (łac. „argument do nieśmiałości”) – pozamerytoryczny sposób argumentowania polegający na powoływaniu się na jakiś autorytet, którego druga strona nie uznaje lub z którym nie zgadza się w danej kwestii, ale nie śmie go zakwestionować wskutek skrępowania poczuciem szacunku lub obawą narażenia się na zarzut zarozumiałości.Użycie argumentum ad verecundiam wywołuje tak zwany efekt autorytetu. 

Według Michaela LaBossiere'a cały proces ma następujący przebieg:
1. Osoba A jest (deklaruje się, że jest) autorytetem w kwestii S.
2. Osoba A stawia twierdzenie C na temat S.
3. Zatem C jest prawdą.


Gdy osoba przywoływana jako autorytet w przedmiocie faktycznie nim nie jest, dochodzi do błędu poznawczego. Bardziej formalnie, jeśli osoba A nie ma kwalifikacji do stawiania rzetelnych twierdzeń w temacie S, warunek do uznania C za prawdziwe nie będzie spełniony.

W skrócie możemy podsumować to tak:

Prawda jest prawdą niezależnie od tego, czy wypowiada ją szczurołap, ktoś, kto skończył 3 klasy podstawówki, czy też profesor lub duża organizacja.

Możemy oczywiście powiedzieć, że osoby z kwalifikacjami mają dużo większą szansę posiadania lepszej wiedzy z dziedziny ich specjalizacji niż laik, jednak nie może być to użyte jako argument za większą rzetelnością wypowiedzi specjalisty w spornych kwestiach, jeśli nie wynika to stricte z zasobów wiedzy z danej dziedziny.

Osobiście, najbardziej nie cierpię, jak autorytet w jednej dziedzinie wypowiada się à propos zupełnie innej dziedziny i wszyscy temu przyklaskują. Jest to poziom "hard" łatwowierności.


7. Zbyt pochopne formułowanie opinii


mit naukowy - jak walczyć z tym


Jedną z konsekwencji powszechnego dostępu do informacji, jest presja, aby mieć opinię na każdy temat. Nie jest ważne, czy rzeczywiście wiesz coś na dany temat, czy nie. Liczy się wyciśnięcie z siebie informacji w formie, która sprawia wrażenie, że wiemy swoje i jesteśmy inteligentni.

Pytanie brzmi — czy pochopnie sformułowanie opinie są często poprawne? Oczywiście, że nie.

Formułowanie opinii to (idealnie) długotrwały proces, który polega zarówno na zbieraniu odpowiedniej ilości informacji, ale również na ich przetwarzaniu, jak i krytycznej analizie.

Charlie Munger, czyli cichy partner Warren'a Buffet'a zwykł ujmować to w następujący sposób:

„Nie masz prawa zajmować stanowiska w danej sprawie, dopóki nie będziesz w stanie wysunąć przeciwko niemu lepszych kontrargumentów, niż najmądrzejszy facet, który ma przeciwny pogląd [ ... ], dopiero wtedy zasłużysz na prawo do posiadania opinii”

Brzmi wymagająco? Pewnie! Natomiast w idealnym świecie właśnie tak powinno wyglądać proces kształtowania opinii, które wyrażane są publicznie. Człowiek powinien po prostu poczytać, zrobić obchód inwentarza i dopiero siąść na latrynie i podumać. Szansa na to jest, oczywiście, w przybliżeniu równa temu, ze Ich Troje nagra album deathmetalowy. Lepiej nie mieć złudzeń.


8. Brak aktualizacji wiedzy


Jak już wspomniałem w artykule "Jak zmotywować się do nauki nawet jeśli jesteś miękką bułą!", naturalną skłonnością naszego mózgu jest chronienie nas przed niepotrzebnym wydatkowaniem energii.

Patrzy on zawsze na nas niewidocznym okiem i zdaje się szeptać z matczyną czułością, "synuś, ale Ty sobie pier**nij na sofę i zjedz coś, bo słabo wyglądasz", ilekroć wpadasz na genialny pomysł, żeby pouczyć się.

Konsekwencją tego, jest, że większość osób zdobywa zaledwie surwiwalowy poziom wiedzy z dziedziny, którą się zajmują (więcej o tym w artykule Klątwa chomiczego kołowrotka wiedzy – czym jest i jak ją przełamać). Zważywszy na to, że zgodnie z zasadą Pareto, stosunkowo niewielka ilości informacji stanowi większość przypadków w danej dziedzinie, dość szybko można utrwalić wiedzę, która sprawia wrażenie, że jesteśmy kompetentni.

Czy rzeczywiście tak jest? Pewnie, że nie. 

Aby osiągnąć naprawdę wysoki poziom kompetencji, lub nawet mistrzostwa w danej dziedzinie potrzebna jest nieustanna aktualizacja wiedzy. Człowiek musi codziennie budzić się z dość deprecjonującym przekonaniem, że nie wiem zbyt dużo i musi uczyć się dalej. Między innymi dlatego tak często na wierchuszce specjalistów z danej dziedziny znajdziemy perfekcjonistów. Dla nich szklanka jest zawsze to połowy pusta i ma smugi i w ogóle trzeba ją wymienić.


9. Niechęć do zmiany opinii

„Uczciwy człowiek, zetknąwszy się z prawda, albo zmienia swoje zdanie, albo przestaje być uczciwy".

W powszechnej wiadomości istnieje dość głęboko zakorzenione przekonanie, że aby zmienić czyjeś zdanie, wystarczą dobre argumenty. Przypomina to mrzonkę, jaką jest jedno z założeń klasycznych modeli ekonomicznych, że każda jednostka jest racjonalna i podejmuje takież to wybory.

Oczywiście, nie trzeba nikogo przekonywać, że nie jesteśmy chłodnymi, wyrachowanymi maszynami, lecz istotami ułomnymi.

Oto parę mechanizmów, które wpływa na naszą niechęć do zmiany opinii. Zwróć uwagę, że większość z nich jest powiązana ze sobą i niejako pośrednio bazują one na sobie.


(I) Emocje

Wiele opinii, czy też przekonań bierze się z emocji. Jak wiadomo, emocje mają to do siebie, że często spychają logikę i rozumowanie na drugi plan. Jakąkolwiek opinie, która przeczy naszym przekonaniom traktujemy więc, jako atak na naszą osobę lub inteligencję.


(II) Dysonans poznawczy

Dysonans poznawczy, to stan nieprzyjemnego napięcia psychicznego, pojawiający się u danej osoby wtedy, gdy jednocześnie występują dwa elementy poznawcze (np. myśli i sądy), które są niezgodne ze sobą. - Wiki

Jako ludzie czujemy potrzebę bycia spójnym, również w naszych poglądach. Tym samym, elementy, które przeczą naszym zachowaniom są często automatycznie odrzucane, żeby chronić spójność wizji naszego świata. Drugim powodem jest po prostu pozbycie się tego niepokojącego uczucia, że „a nuż nie mam racji".

Świetnym przykładem tego dysonansu były mejle, które dostałem od nauczycieli, którzy przeczytali artykuł „Style nauki, czyli parę słów o upierdliwym micie”. Do upadłego bronili ideę stylów nauczania, mimo że jedynym argumentem było, że „robię to od 20 lat". Brak jakiegokolwiek rygorystycznego badania, które potwierdza tę hipotezę im nie przeszkadzał.


(III) Interesy

Dr. Johnon miał świetne powiedzonko, które brzmiało mniej więcej tak:

„Ciężko komuś zasymilować jakąkolwiek prawdę, jeśli odrzucenie jej jest w jego interesie”

Pieniądze to potężny motywator. Nic dziwnego, że tyle osób potrafi pieprzyć głupoty z mądrą miną, byleby tylko jeszcze sakiewkę szeklami napełnić.

Przykład — Kursy szybkiego czytania

Dobrym przykładem są propagatorzy kursów szybkiego czytania. Jak słyszę ich argumenty, dlaczego jest ono rzekomo skuteczne, to wydaje mi się, że ich pula genetyczna wymaga nowego losowania. Ale co mają zrobić z drugiej strony? Zamienić rzutnik na glebogryzarkę i się przekwalifikować?

Polecam przeczytać:

(IV) Efekt potwierdzenia

Efekt potwierdzenia to tendencja do preferowania informacji, które potwierdzają wcześniejsze oczekiwania i hipotezy, niezależnie od tego, czy te informacje są prawdziwe. Powoduje, że ludzie poszukują informacji i zapamiętują je w sposób selektywny, interpretując je w błędny sposób. - Wikipedia

Efekt ten jest poniekąd pokłosiem dysonansu poznawczego. Wybiórcza interpretacja i zbieranie faktów są prostą odpowiedzią, na to jak przed nim się ochronić. Jest to jeden z powodów, dla którego ludzie mają tendencję, do łączenia się w różnego rodzaju subkultury i minispołeczności. Ciężko o bardziej milusińską atmosferę, niż ta, w której wszyscy się ze sobą zgadzają i poklepują po tyłkach.

Przykładów są setki, ale myślę, że na świeczniku należy umieścić wegan z ich filozofią w wydaniu żywieniowym.

Najlepiej zakończyć ten podpunkt słowami jednego z moich ulubionych fizyków, Richard'a Feynman'a.

O nauce:
  • Jeśli nie popełniasz błędów, uprawiasz ją źle.
  • Jeśli nie poprawiasz tych błędów, uprawiasz ją naprawdę źle.
  • Jeśli nie możesz zaakceptować tego, że się mylisz, w ogóle jej nie uprawiasz.

10. Wychowanie, edukacja i charakter



Zaufanie kształtowane we wczesnym dzieciństwie stanowi podstawę do oczekiwania, że świat zawsze będzie dobrym i przyjemnym miejscem do życia, a ludzie nie kłamią. Tym samym, to właśnie nasi rodzice kształtują nasze wierzenia dotyczące zaufania, jakimi możemy darzyć innych (Rotenburg 1995).

Wiemy również, że nie tylko wychowanie, lecz również cechy wrodzone mogą wpływać na nasz wrodzony sceptycyzm oraz krytyczne myślenie.

Edukacja pełni tu również ważną funkcję. Wiele badań regularnie pokazuje, że, mimo iż jesteśmy bez cienia wątpliwości naiwni, to nasz sceptycyzm wzrasta wraz z poziomem edukacji.


11. Brak umiejętności interpretacji badań naukowych


Mimo że, jak już zauważyłeś, bardzo gorąco namawiam do czytania badań naukowych, nie jest to tak łatwe, jak się wydaje. 

„Umiejętność interpretacji badań naukowych jest umiejętnością samą w sobie”.

Co więcej, umiejętność ta obejmuje wiele kompetencji, między innymi takich jak statystyka. Ba, jest jeszcze gorzej — każda dziedzina ma swoją specyfikę i często będąc laikiem ciężko od razu w nią wskoczyć i mieć pewność, że rzeczywiście rezultat badania jest jednoznaczny a jego struktura solidna.

Dopóki nie nabędziesz tej wiedzy, bardzo mocno przestrzegam przed wyciąganiem pochopnych wniosków po przeczytaniu jednego, czy nawet kilku badań. 

Dodam również, że nie bez powodu językiem nauki jest angielski. Jeśli chcesz zdobyć naprawdę szeroką wiedzę, bardzo dobra znajomość tego języka jest koniecznością. Mimo że mamy w Polsce świetnych naukowców i ciekawe badania, to jest to zaledwie promil tego, co jest publikowane w języku angielskim.

Oto parę podstawowych rzeczy, na które warto zwrócić uwagę interpretując badania. 


(I) Korelacja ≠ przyczynie


Jedną z pierwszych rzeczy, na którą warto zwrócić uwagę, szczególnie w medycynie, psychologii, dietetyce, czy też naukach "miękkich". to informacja, czy badanie jest „interwencyjne”, czyli rzeczywiście przeprowadzamy dokładną obserwację osób, czy też badanych zmiennych, jednocześnie je kontrolując, czy też jest to badanie epidemiologiczne. W tym drugim przypadku jedyne, co możemy ustalić to korelacja między dwoma zmiennymi.

Często wystarczy przeczytać tytuł lub abstrakt badania, żeby wiedzieć, z jakim badaniem mamy do czynienia. W badaniach epidemiologicznych najczęściej pojawiają się słowa takie, jak "linked to” lub "associated/correlated with" (powiązany, skorelowany z ... ).

Dlaczego to takie ważne?

Żadne badanie epidemiologiczne nie jest w stanie ustalić przyczynowości.

Jest to fakt dobrze statystykom. Mimo to, znajdziemy, kretynów, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, którzy czytają badanie epidemiologiczne, gdzie np. jedzenie nabiału jest skorelowane z rakiem prostaty i zaczynają pisać artykuły lub udzielać wywiadów przestrzegając przed tą grupą produktów spożywczych.

Pomijam już fakt, ze korelacja wynosząca 0 między dwoma zmiennymi w naturze nie zdarza się prawie nigdy. Zjawisko to w statystyce określamy często, jako zasadę Anny Kareniny.

Jak powstają mity naukowe i nie tylko


Statystycy często robią sobie jaja z głupich korelacji, które wykazują niesamowicie wysoką istotność. Oto parę przykładów stworzonych przy pomocy Google Trends.

  • Facebook/tasiemce u ludzi, r=0.8721
  • Trawka/nowe odcinki Family Guy, r=0.8
  • Odchudzanie/domy na wynajem, r=0.97

Są oczywiście inne klasyki, jak choćby bardzo wysokie korelacje między obecnością strażaków a pożarami.


(II) Próbka kontrolna


Jeśli dane badanie nie posiada próbki kontrolnej, bardzo ciężko o jakiekolwiek wnioski. Musimy mieć drugą grupę, jako punkt odniesienia dla danej interwencji.


(III) Randomizacja


Jeśli w danym badaniu, próbka statystyczna nie była randomizowana, to pojawia się z miejsca podejrzenie o manipulację danymi. Jest to w pełni uzasadnione.

Wyobraź sobie, że badam lek przeznaczony dla starszych osób po zawałach, po czym testuję go na grupce studentów z pobliskiego uniwersytetu. Myślę, że zgodzimy się wszyscy, że w tym przypadku jakiekolwiek wyniki byłyby niemiarodajne.

Niestety, nawet jeśli badanie jest randomizowane, nagminne jest, że nawet duże zespoły naukowców nie podają w swoich badaniach sposobu, w jaki została dokonana. Utrudnia to ustalenie, czy jest ona w pełni losowa, czyli taka, jaką wymaga metoda naukowa.


(IV) Replikowalność badań


Nauka ma na celu ustalenie prawidłowości. Innymi słowy, oczekujemy, że dane zjawisko lub zmienna będzie dostarczać bardzo podobnych wyników w momencie, w którym badanie zostanie powtórzone, szczególnie przez inną grupę badaczy.

Niestety, okazuje się, że to całkiem logiczne oczekiwanie rozbiją się w starciu z rzeczywistością. Większość badań, szczególnie w dietetyce, naukach społecznych i medycynie, nie daje podobnych wyników po ich replikacji. Zjawisko to zostało nazwane Replicability Crisis (kryzys replikowalność). Słowo kryzys nie jest tu przesadą.

"Ankieta przeprowadzona w 2016 roku wśród 1500 naukowców wykazała, że 70% z nich nie było w stanie odtworzyć co najmniej jednego eksperymentu innego naukowca (50% nie odtworzyło jednego ze swoich własnych eksperymentów). W 2009 roku 2% naukowców przynajmniej raz przyznało się do fałszowania badań, a 14% przyznało, że zna osobiście kogoś, kto to zrobił. Badacze medyczni zgłaszali wykroczenia częściej niż inni." - Wikipedia

Na ironię zakrawa, że replikowalność badań, które stwierdzają brak replikowalności wśród badań psychologicznych jest na naprawdę wysokim poziomie.

Jest mi w to bardzo łatwo uwierzyć. Sam gdy byłem świeżo po studiach ekonometrycznych, parę razy dorabiałem robiąc obliczenia statystyczne do prac naukowych z psychologii. 2 razy zostałem poproszony o zmianę sposobu liczenia korelacji, żeby wynik wyszedł przeciwny, bo tego oczekuje promotor lub inna osoba nadzorująca. A że po studiach kasy nigdy nie za wiele, to, niestety, robiłem, jak prosili. 

Podsumowując, zanim w pełni zachłyśniemy się światem badań naukowych, warto poświęcić trochę czasu na naukę ich interpretacji.


Jak powstają mity naukowe i nie tylko, i jak walczyć z własną naiwnością — Podsumowanie


Wszyscy lubimy myśleć, że jesteśmy niesamowicie obiektywni odporni na manipulacje i dezinformacje. Niestety, jest to dalekie od prawdy. Wykształcenie opinii opartych na pewnych informacjach jest niesamowicie trudne i wymaga dużej dyscypliny oraz nakładów energii.

Na szczęście dla nas, jest to również umiejętność, która można wykształcić! Oczywiście, zawsze będziemy do pewnego stopnia podatni na dezinformacje. Możemy natomiast zwiększyć naszą odporność na nią poprzez zwiększanie świadomości dotyczących mechanizmów, które czynią nas naiwnymi i utrwalają różnego rodzaju głupie przekonania, czy też mity naukowe.

Oto najważniejsze mechanizmy, które sprawiają, że jesteśmy tak naiwni, a mity naukowe są tak powszechne:

  1. 1
    Brak krytycznego myślenia
  2. 2
    Brak wiedzy oraz niezdolność akumulacji informacji
  3. 3
    Przecenianie własnej wiedzy
  4. 4
    Klątwa obeznania
  5. 5
    Stosowanie skrótów myślowych i anegdo
  6. 6
    Odwoływanie się do autorytetów
  7. 7
    Zbyt pochopne formułowanie opinii
  8. 8
    Brak aktualizacji wiedzy
  9. 9
    Niechęć do zmiany opinii
  10. 10
    Wychowanie, edukacja i charakter
  11. 11
    Brak umiejętności interpretacji badań naukowych

SKOŃCZYŁEŚ (-AŚ) CZYTAĆ? CZAS NA NAUKĘ!


Czytanie artykułów online to świetny sposób na poszerzenie wiedzy. Smutne jest jednak to, że po zaledwie 1 dniu od ich przeczytania zapominamy większość napotkanych informacji.

Moją misją jest zmienić ten stan rzeczy. Stworzyłem 51 fiszek, aby ułatwić Ci przyswojenie informacji z tego artykułu. Wystarczy pobrać program ANKI i voila — możesz zacząć naukę!


  • Andrzej pisze:

    Ciekawy wpis, szczególnie zainteresowały mnie te fragmenty o autorytetach i specjalistach. Widzę od casu do czasu jak różni „specjaliści” wypowiadają się w mediach i mijają się z podstawową wiedzą swojej dziedziny. Przerażające.
    „Większość specjalistów też tego nie robi [nie czyta prac naukowych], bo polega na innych specjalistach”
    Czy znasz jakieś badania/prace zgłębiające ten temat?

    • Dziękować! Niestety, jest bardzo niewiele badań na ten temat, a te, które istnieją są często oparte o ankiety, co można o kant pupy rozbić. Ankiety są wadliwe same w sobie, bo zakładają, że ludzie mówią prawdę. Z innych badań wiemy, że odpowiedzi w ankietach rozmijają się z nią mocno. Po prostu nikt nie chce wyjść na głupka, więc gdy spytamy się taką osobę, czy czyta dużo badań lub je zdrowo, to … no właśnie — dostajemy dość wypaczone odpowiedzi.

      Jest to więc jeden z obszarów, gdzie wolę bazować na anegdotach i własnych doświadczeń z pracy z lekarzami i dietetykami. Ale wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzegać te prawidłowości. Jak piszesz, często mijają się z podstawową wiedzą w swoich dziedzinach. A to widzę panią profesor onkologii, która w telewizji śniadaniowej w TVP 1 zachęca pacjentów z nowotworami do jedzenia dużej ilości owoców, a więc i fruktozy, bo to zdrowe. Doktor ds. wirologii krzyczy, że witaminę C biorą debile na wirusy, bo przecież mamy nowoczesne leki, takie jak inhibtory neuroaminidazy, ignorując fakt, że witamina C jest właśnie inhibitorem neuroaminidazy i ma potwierdzone działanie antywiralne w setkach prac naukowych, itd. Wymienianie wszystkich takich kwiatków, które mam wypisane, to spokojnie temat na kolejny artykuł.

  • Ania pisze:

    Świetny artykuł (nazwanie go wpisem stanowiłoby profanację). Dobitnie wyjaśnia, skąd się biorą chociażby tzw. płaskoziemcy, co od dawna mnie nurtowało.

  • Kaczafi pisze:

    Mega artykul!
    Super wiedza. Osobiście żałuję, że o kilku aspektach dowiedziałem sie dopiero teraz (jak np. Efekt Dunninga-Krugera).

    Wielkie dzieki za to kompendium wiedzy!

  • Zosia Nocoń pisze:

    Kolejny świetny wpis, który przeczytałam już wcześniej, ale muszę dodać parę rzeczy. Naprawdę niewiele ludzi ma takie ciekawe przemyślenia w internecie. Jednak moje pytanie będzie dotyczyło innej kwestii. Co sądzisz o mediach społecznościowych? oraz o popularyzacji nauki na takich portalach?

    • Nie lubie i z mediami spolecznosciowymi sie nie polubie. Mowimy o stronach, ktore sa starannie zaprojektowanie, zeby przytrzymac tam uzytkownika jak najdluzej. Strony te zarabiaj na naszym czasie i koncentracji. Zrobia wiec wszystko, zebysmy spedzili tam jak najwiecej czasu. Mozna to osiagnac tylko w jeden sposob – zwiekszajac liczbe nowych bodzcow, szczegolnie jesli sa przyjemne. Zabieg ten bedzie powodowal wielokrotne wyrzuty dopaminy, ktore sa odpowiednikiem kokainy, lub kostki cukru, dla szczurow. Co chwile jest wiec jakis obrazek, ktos cos napisal, wysietla sie reklama, a tu dzwiek wiadomosci itd. Co wiecej, algorytmy starannie zadbaja, zebysmy widzieli te rzeczy, z ktorymi aktywnie obcowalismy juz wczesniej. Prowadzi to oczywiscie do tworzenia sie dziwnych baniek informacyjnych, gdzie ludzie nie maja stycznosci z przeciwnymi opiniami.

      Czy da sie popularyzowac nauke na takich portalach? O tyle, ze mozna wrzucic link, ktory zabierze czlowieka z danego medium spolecznosciowego na inna strone. Wiadomo natomiast, ze ograniczenie zasiegu organicznego na FB i innych portalach, ma do takich zabiegow zniechecac, chyba ze ktos im zaplaci. Natomiast proba popularyzowania czegokolwiek ambitniejszego na takich stronach, to jak organizacja wykladu z psychologi na targach dla doroslych. Niby interesujace, ale cos ciezko sie skupic, bo czlowiek nerwowo przebiera nozkami i nieprzerwanie sie rozglada dookoła.

      • Zosia Nocoń pisze:

        Domyślałam się że właśnie takie jest twoje zdanie na ten temat. Jednak jako osoba raczkująca w świecie nauki, zauważam dużą presję na popularyzowanie wiedzy właśnie na takich mediach (najpopularniejszy tutaj jest facebook i instagram), tak samo jak na największe uproszczanie wszystkich procesów. Nawet na warsztatach z krytycznego myślenia zauważyłam takie sytuacje że współuczestnicy wybierali teksty z jak najbardziej uproszczonym przekazem jako lepsze.

        • Zważywszy na to, że dany autor ma parę sekund, żeby pozyskać uwagę czytelnika, to nie może się dobrze skończyć. Siłą rzeczy albo będą mocne uproszczenia albo temat będzie przedstawiony kontrowersyjnie lub w inny sposób wyzwalający silne emocje.

          Bo długie teksty są męczące. Nie tak dawno temu walczyłem chyba 1 tydzień z 1 pracą naukową a propos pamięci. I oto chodzi – to nie jest wyścig. Niektóre rzeczy zajmą więcej czasu, tylko niewiele osób chce tym zagadnieniom dać ten czas.

          • Zosia Nocoń pisze:

            To jeszcze bardziej podgrzewa dyskusje na temat edukacji społeczeństwa (obecne skłonności do wierzenia i przekazywania dezinformacji jest ogromy) bo wiele z nich jest zamkniętych właśnie w bańce mediów społecznościowych (chyba największego źródła takich treści) i jak tu wyjść do nich z nauką. Takie rozmyślania zajmują mi ostatnio dużo czasu, nadal nie znalazłam nawet cienia rozwiązania tego naglącego problemu.

          • Bo tu nie ma prostych rozwiązań. Jedna to wysadzić serwerownie FB i tym podobnych firm ? Druga, to edukować. Najlepszym sposobem byłoby robienie tego w szkole i wyczulanie od najmłodszego wieku, jak działają takie strony oraz jak nie dać manipulować się. Ale to taka sama mrzonka, jak moje marzenie, o tym, że w szkołach zaczną uczyć, jak uczyć się uczyć albo produktywności.

  • Kacper Oleszkiewicz pisze:

    Krótko z hejterami, to lubię.

    Natomiast Family Guy to wg mnie fajny serial, szczególnie jeśli chodzi o naukę takiego slangu – ja przeleciałem chyba wszystkie sezony do 14 po ang, a potem miałem próby z niemieckim FG.

  • >